Redakcja Asseco News
e-mail: [email protected]
Trzech naszych zawodników wystartowało w barwach Asseco Active Team w 16. PKO Poznań Maratonie, który odbył się w niedzielę 11 października. Do mety najszybciej dobiegł Tomasz Siuchniński, który dystans 42 km pokonał w 03:16:08. Niecałe 5 minut później dotarł Grzegorz Obrębski (3:20:59). W zawodach udział wzięło 7354 zawodników, z czego 6242 udało się go ukończyć. W połowie stawki z czasem 3:59:52 znalazł się Radosław Tylutki, dla którego był to debiut na tym dystansie.
Właśnie o swoim debiucie, przygotowaniach i samych zawodach opowiedział w rozmowie z Asseconews.pl
Kiedy zdecydowałeś się wziąć udział w Maratonie?
Decyzję o starcie podjąłem jesienią ubiegłego roku po niecałym półroczu od rozpoczęcia przygody z bieganiem. Wybór padł na warszawski maraton paliwowy. Jednak po 2 tygodniach treningu maratońskiego plany musiały zostać skorygowane – doznałem kontuzji, która wyeliminowała mnie z normalnego biegania na 4,5 miesiąca. Wróciłem do truchtania chwilę przed kwietniowymi 8. Poznań Półmaratonem i Orlen Warsaw Marathonem, w związku z czym oba te planowane biegi przeszły mi koło nosa.
Na truchtaniu się nie skończyło…
Decyzję o ponownym ataku maratońskim podjąłem w maju, kiedy po kontuzji nie było już śladu. Tym razem miał być to 16. PKO Poznań Maraton. Po serii czerwcowych bydgoskich zawodów rozpocząłem realizację maratońskiego planu treningowego. Zaburzyła go jednak cała seria zawodów wrześniowych. W efekcie plan zrealizowałem tylko połowicznie i do Poznania pojechałem pełen obaw o szansę ukończenia dystansu 42,195 km tym bardziej, że do tej pory przebiegłem treningowo najwięcej 26 km. Tak oto stanąłem na starcie swojego pierwszego maratonu.
Nie byłeś tam jednak sam?
Do biegu w Poznaniu zachęcili mnie koledzy również biorący udział w tym maratonie – Grzesiek Obrębski i Tomek Siuchniński, którzy mieli już za sobą półmaratońskie i maratońskie starty w tym mieście. Ich opowieści o nienagannej organizacji imprezy sprawdziły się w 100%. Poznań Maraton to nie tylko bieg – to również wykłady tematyczne związane z uprawianiem sportu, targi sportowe, na których można było zaopatrzyć się w sprzęt sportowy, akcesoria biegowe, suplementy, można było wykonać bezpłatne badania. Ponadto zorganizowano liczne atrakcje, konkursy oraz prowadzone przez DJ’ów imprezy. Kibice i zawodnicy nie mogli się nudzić. Dodatkową atrakcją dla biegaczy było przebiegnięcie na 37. km po przekątnej stadionu INEA Stadion, na którym swoje mecze rozgrywa Lech Poznań.
Odbyła się również akcja charytatywna?
Tak. W każdym biegu, pod patronatem PKO BP jest ona organizowana. Minimum 2000 biegaczy musiało ukończyć bieg z przypiętą do pleców karteczką „Biegnę dla Mai i Lilki”, aby bank przekazał na pomoc dwóm ciężko chorym dziewczynkom 20 000 zł. Cieszę się, że mogłem dołożyć tu swoją cegiełkę.
Jakie warunki panowały w trakcie zawodów?
Poznań przywitał nas temperaturą, w której trudno jest się spocić – godzinę przed startem było 0 stopni, a w chwili startu całe 3, przy czym odczuwalna temperatura była kilka stopni niższa. Nie są to komfortowe warunki do biegania, ale lepiej jak jest za zimno niż za ciepło. Na starcie stawiło się ponad 7000 zmarzniętych biegaczy, których do biegu zagrzewali wspomniani już didżeje. Był to mój pierwszy bieg, w którym od strzału do przekroczenia przeze mnie linii startu minęły prawie 3 minuty. Plan był prosty – biec równym tempem, nie podpalać się i zrobić wszystko żeby dobiec, a nie dojść lub zostać doniesionym 🙂
Ta ostatnia opcja chyba nie wchodziła w grę?
Dopóki plan treningowy wykonywałem w 100%, oczekiwanym czasem pokonania maratonu było 3:50:00, ale realnie patrząc na swoją formę obrałem sobie za cel przedział 4:15:00 – 4:30:00. W okolicach 30. km czekałem na tzw. ścianę, przed którą ostrzegali mnie wszyscy, którzy maraton mieli już za sobą. Czekałem, czekałem i się na szczęście nie doczekałem. Biegło mi się na tyle dobrze, że byłem w stanie przez 36 km trzymać równe założone tempo 5:40 min/km, by na ostatnich 6 kilometrach jeszcze przyspieszyć w celu uzyskania jak najlepszego wyniku. Przez cały bieg na horyzoncie widziałem pacemakerów na 4:00:00 – czas, który wydawał mi się nierealny przy obecnej formie. Jednak cuda się zdarzają i 50 metrów przed metą dogoniłem „balonik”, żeby urwać jeszcze 8 sekund z tych teoretycznie nieosiągalnych 4 godzin. Czas netto 3:59:52. Niemożliwe nie istnieje!
Kibice Was dopingowali?
Mimo niskiej temperatury tego dnia cały czas świeciło słońce, dzięki czemu kibice nie pochowali się w domach tylko zgotowali biegaczom super doping. Mnie osobiście właśnie to dało dodatkową energię na finiszu.
Masz już plany na kolejne starty?
Euforia po poznańskich zawodach trzymała mnie jeszcze przez tydzień. Gdyby nie przymusowy 3-tygodniowy rozbrat z bieganiem ze względów zdrowotnych, to miałem niezbyt mądry pomysł, żeby tydzień później biec w 3. Półmaratonie Bydgoskim, co mogłoby się skończyć dla mnie różnie, włącznie z powtórką z zeszłej jesieni. Mój pierwszy maraton okazał się dla mnie wyjątkowo łaskawy, w związku z czym jestem pewien, że już niedługo znowu się spotkamy. Teraz przyszedł czas na zasłużony odpoczynek po sezonie, a po nowym roku przypuszczam atak na kwietniowy Orlen Warsaw Marathon, który pokonał mnie w tym roku za pomocą kontuzji. Do zobaczenia zatem w Warszawie!
Do zobaczenia!
Poprzedni wpis
Następny wpis