Redakcja Asseco News
e-mail: [email protected]
Wojciech Parchański, który na co dzień pracuje w Pionie Opieki Zdrowotnej w Katowicach, uwielbia jeździć na rowerze. Co w tym nietuzinkowego? Fakt, że raz w roku pakuje się, siada na rower i przez 10 dni przemierza na dwóch kółkach Alpy.
1000 kilometrów, 10 dni, 100 kilometrów dziennie jazdy rowerem po górach: To ciężkie zadanie, ale jak najbardziej wykonalne, jeśli odpowiednio przygotujesz do tego organizm – mówi skromnie Wojtek, który ma na swoim koncie trzy wyprawy rowerowe przez Alpy. Przyjechał już dużą część tego najwyższego łańcucha górskiego Europy, przemierzając trasy przebiegające przez Austrię, Włochy, Niemcy i Szwajcarię. Łącznie 3 tysiące kilometrów.
Na rowerze jeżdżę od dzieciństwa. Mieszkam na Śląsku, więc jestem przyzwyczajony do jeżdżenia po pagórkowatych terenach. Lubię też raz na jakiś czas wyskoczyć w Beskidy, Sudety, a dwa lata temu udało mi się również w jeden dzień objechać Tatry. Dlatego do kręcenia pod górkę jestem przyzwyczajony – śmieje się.
Każda moja wyprawa w Alpy wygląda podobnie. Dojeżdżam autem do początku zaplanowanej trasy i mam 10 dni na zrobienie pętli o długości 1000 km, by wrócić do punktu wyjścia. Codzienne wstaję o 6.00, a po 8.00 już jestem na rowerze z całym moim ekwipunkiem – namiotem, ubraniami, żywnością – łącznie ważącym ok. 40 kg. Jeżdżę do 18.00-19.00. Śpię na kempingach, na „dziko”, a czasem, gdy jeżdżę w deszczu, zatrzymuję się w pensjonatach, by choć trochę się wysuszyć – dodaje.
Dwukrotnie Wojtkowi w wyprawie towarzyszył kolega, ale ostatni raz pojechał sam. Mówi, że miał pewne obawy przed samotną wyprawą, ale co dla niektórych może być zaskoczeniem, Alpy są bardzo popularne wśród rowerzystów z różnych części Europy, a nawet świata.
Sporo jest takich rowerowych zapaleńców. Kiedyś spotkałem Kanadyjczyka, który przez 6 tygodni jeździł po Alpach. Ja miałem o tyle cięższe zadanie, że jeździłem z dość dużym obciążeniem. Na niektórych przełęczach każdy dodatkowy kilogram utrudniał podjazd. W pamięć zapadła mi przełęcz Turraher Hohe. Aby pod nią podjechać, musiałem pokonać 6 kilometrów trasy o nachyleniu kilkunastu, a miejscami nawet 23 %. A już 7-8% to dość stromy podjazd – powiedział.
Wojtek już myśli o kolejnej wyprawie, choć nie wybrał jeszcze dokładnego terminu. Marzy też o wycieczce po Alpach, ale mniej utartymi szlakami, na tzw. MTB (mountain bike).
Chciałbym też kiedyś objechać Morze Bałtyckie, ale to marzenie z cyklu tych trudniejszych do realizacji – stwierdził.
Trzymamy kciuki za kolejne wyprawy Wojtka i gratulujemy siły, kondycji i wytrwałości w realizowaniu swojej pasji.
Poprzedni wpis